Juniorzy Iskry po dwóch zwycięstwach i remisie zostali sprowadzeni na ziemię przez porażkę 4:1. Wynik raczej nie odzwierciedla tego co było na boisku, mimo że na meczu zabrakło aż pięciu ludzi, a na obronie zagrał... jeden z naszych bramkarzy.
Skład : Gawroński - Turek, Adamiak, Puk, Dul(74' cz.k.) - Sykuła, Maciągowski(46' Hodor), Bednarek - Kołodziej, Biernat, Jajkiewicz.
Do meczu przystąpiliśmy w zaledwie dwunastoosobowej paczce, a jedynie połówkę mógł zagrać junior Maciągowski. W bramce stanął Gawroński, a Turek musiał zagrać jako prawy obrońca. Już na samym początku spotkania, po błędzie środkowych obrońców w eksperymentalnym ustawieniu Puk-Adamiak, gola strzelili gospodarze.
Tuż po stracie gola Iskra się ocknęła i chyba tylko cud uchronił Olimpię od straty dwóch lub trzech goli. W 12' minucie powinno być już 1:1, gdy szarżujący wielokrotnie z lewej strony Michał Jajkiewicz minął jak chciał dwóch rywali i dośrodkował dobrą piłkę, której z trzech metrów nie wykorzystał Biernat. Parę minut później piłkę z dystansu uderzył Maciągowski, a nierówna murawa tak zaskoczyła bramkarza, że o mały włos nie wpadła do siatki.
Olimpia budowała ataki pozycyjne wieloma podaniami, w 25' minucie po bardzo ładnym uderzeniu z dystansu Gawroński spisał się bez zarzutu, parując piłkę na rzut rożny. Mecz się wyrównał i dużo gdy toczyło się od jednego do drugiego pola karnego. Straciliśmy niestety gola po akcji z naszej lewej strony. Dograna na dziesiąty metr piłka trafiła do napastnika Olimpii, który nie miał problemu z umieszczeniem jej w siatce. Mogło być 1:2, jest 2:0.
W 43' minucie mieliśmy do czynienia z bardzo niemiły incydentem sędziego liniowego. W sytuacji sam na sam znalazł się Damian Biernat, a piłka powędrowała od... obrońcy Olimpii ! Dokładniej od jego ochraniacza. Spalony w tym wypadku?! Pan Stróż powinien chyba poczytać przepisy piłki nożnej.
Po zmianie stron nastąpiła jedna zmiana - Maciągowskiego zmienił w ataku Hodor i okazało się, że była to dobra zmiana. Drugą odsłonę meczu mieliśmy rozpocząć w 10, ponieważ ataku astmy dostał Czokler, ale zachował się bardzo dobrze wobec drużyny i dograł mecz do końca, choć lepiej było nie ryzykować.
Od 46' zaczęliśmy z impetem spychając gospodarzy do rozpaczliwej obrony, wybijania piłek i kontratakowania. Przyznam że młodzież mnie pozytywnie zaskoczyła, a Mateusz Hodor dał dobrą zmianę, co potwierdził asystą głową przy golu Damiana Biernata z 55' minuty. Damian zdobył bardzo ładnego gola uderzeniem z 18.metra, zmieniając stan meczu na 2:1. Chwilę później po dobrym podaniu w uliczkę aktywny Biernat znów znalazł się sam na sam lecz skiksował. Wydawało się, że come back jest kwestą czasu. Rywale posiadali częściej piłkę w środku pola, ponieważ zagraliśmy "na wariata" z czterema mocno ofensywnymi graczami.
Tak się jednak nie stało, straciliśmy głupiego gola na 3:1 po... wyrzucie piłki z autu. Na pochwałę nie zasłużył tu nikt z obrońców, łącznie z bramkarzem, którego uprzedził napastnik Olimpii i strzałem ze szpica zdobył ładnego gola od poprzeczki.
Bramka na 4:1 też nie była kwintesencją futbolu lecz naszym błędem, a gole na 3:1 i na 4:1 najlepiej podsumowują słowa trenera Pysznicy "Można się załamać tracąc tak głupie gole...".
Jeszcze przy stanie 3:1, w 74' minucie, z boiska wyleciał Sylwek Dul za drugą żółtą kartkę. Gospodarze także kończyli w dziesięciu, ale ich zawodnik dostał czerwień tuż przed końcem meczu. Nie mnie to oceniać, ale powiedzenie brzydkiego słowa jako wyraz frustracji jest naturalne, a sędzia Gil urządził z meczu piłki nożnej plac edukacji wczesnoszkolnej.
Możemy żałować straty punktów, ponieważ rywal był jak najbardziej w naszym zasięgu. Znów pech, fatum? W każdym bądź razie rywalom gratulujemy zwycięstwa.
Nieobecnym juniorom radzę się zastanowić czy chcą grać dla klubu OKS Iskra Sobów czy też nie. Oduczcie się nawyku nie pojawiania się na meczu, ponieważ to szkodzi drużynie. Ze swojej strony chylę czoła mocno osłabionej drużynie, która pokazała się naprawdę z dobrej strony. Zapomnijmy o indywidualnych błędach, pamiętajmy że pokazaliśmy charakter.